Witam Was serdecznie i zapraszam na wyniki konkursu w którym nagrodą był wyjazd w Bieszczady.
Dostałam od Was wiele zgłoszeń i wspaniałych opowieści, za co serdecznie dziękuję!
Nie łatwo było dokonać wyboru.
Zwycięzcą zostaje:
ChilliBite
„30 lat temu, rozłożyła mnie choroba akurat, gdy cały szczep wyruszał na słynny rajd bieszczadzki. Do dziś żałuję, że nigdy potem nie udało mi się zdeptać bieszczadzkich traktów inaczej niż w piosence przy ognisku. Po 30 latach na podkarpaciu byłam tylko raz i jeszcze raz kiedyś przezeń przejeżdżałam. To piękny rejon Polski i w końcu muszę nadrobić zaległości w jego poznawaniu. Tym razem już z gromadką dzieci #
Mam taki plan, by urwać się kiedyś na weekend w Bieszczady , może z namiotami, deptać połoniny i karmić się gwiazdami. Ale, że nie da się wyżyć gapiąc się w niebo, poszukałabym lokalnych smaków.
Prawdopodobnie przygodę kulinarną na podkarpaciu rozpoczęlibyśmy od potraw… flisackich, czyli chleba flisackiego (chrupackiego), którym zajadalibyśmy się na spławie Sanem w Ulanowie. Na chlebie by się nie skończyło, bo jest jeszcze barszcz flisacki serwowany na galarach, a na rzece wszystko smakuje wyjątkowo.
Kolejnym etapem kulinarnego szlaku podkarpacia, byłaby wizyta w karczmie Pod Semaforem na Pogórzu Dynowskim, o którym piszesz i osławiony żurek dynowski (jadłaś??) oraz proziaki z masłem czosnkowym. Ciekawe czy można tak całkiem indywidualnie zamówić u nich warsztaty kulinarne?
Po regionalnej, treściwej kuchni, dla zachowania kondycji przejechalibyśmy się wąskotorową drezyną. No ja oczywiście nie będę pompować od czegoś ma się nastoletnich synów # Po drodze zajrzelibyśmy jeszcze do piekarni w Dynowie po chleb dynowski, który przyda się na ostatni posiłek dnia, który planujemy zjeść pod lasem. Wieczorem z namiotami i śpiworami, może nawet gitarą zawitalibyśmy w Rzepniku u Łukasza Łuczaja i nastawilibyśmy w dole ziemnym wiejską kurę do pieczenia, obłożoną dzikimi roślinami, wykopanym pod lasem topinamburem i cebulkami czosnku niedźwiedziego. No może to nie jest „tradycyjne danie podkarpackie”, ale w końcu najsłynniejszy dziki kucharz Polski mieszka właśnie na podkarpaciu i żal byłoby nie zjeść z nim kawałka lasu i łąki.
Wczesnym świtem, po jajecznicy z krwawnikiem smażonej na kamieniach, wyruszylibyśmy w dalszą drogę – do najdalszego zakątka wędrowców. Po drodze koniecznie apetyczny przystanek się w Sanoku na hreczanyki jako, że ogromnie mnie interesują smaki z kaszą gryczaną. A dalej to już prosto do Ustrzyk Dolnych, gdzie idąc za Twoją podpowiedzią zajrzałabym do Kawiarni Młyn na kisełycię (mój dziadek tak właśnie jadał ze mną żur! z ziemniakami z omastą podawanymi osobno, cudowne wspomnienia!) i klepak, którym mnie także zainteresowałaś.
Kolejnym punktem, a w zasadzie najdalszym z dalekich punktów podróży byłaby Chata Wędrowca w Wetlinie (z zazdrością i tęsknotą podglądana przeze mnie na Fb). I tu oczywiście baraninówka i szabo. A teraz byłaby przerwa, dłuższa, na wędrówkę, spacer, posnucie się z aparatem i nawdychanie wetlińskiego wieczornego powietrza. W Chacie chętnie zostalibyśmy na noc, by rankiem zamówić na śniadanie (zapewne jeden na nas pięcioro) osławiony naleśnik gigant z jagodami.
Dalszy etap to koniecznie Komańcza, gdzie zatrzymalibyśmy się po owczy bundz i kozie sery (zakupy serów !!) a także baraninę i bieszczadzką kiszkę w Restauracji Pod Kominkiem.
W drodze dalszej drodze odwiedzilibyśmy dawny sztetl Jaśliska, którego historia sięga XIV wieku licząc, iż gdzieś w okolicy uda się trafić na karczmę żydowską. Z Jaślisk zmierzalibyśmy prosto do Magorskiego Parku Narodowego, gdzie powstaje cudowny miód podkarpacki spadziowy ChNP (czytaj :
zakupy, spore) i to w zasadzie koniec podróży. Ale nim do domu, tuż po przekroczeniu granicy podkarpackiego, zapukalibyśmy jeszcze do Państwa Apolów w Sękowej, znanych mi już mistrzów prołzioków zwanych proziakami lub prosiakami, czyli chlebków sodowych pieczonych na blasze. Pani Bożena często sprzedaje je na targach kulinarnych, które odbywają się na podkarpaciu. A najlepiej smakują z wyśmienitymi rydzami w śmietanie albo z masłem czosnkowym. O tak, koniecznie chciałabym porównać ich smak do tych, które były pierwszego dnia Pod Semaforem # No i tak się właśnie podkarpacko-kuliarnie rozmarzyłam, a że późny wieczór, to znów zgłodniałam
Aaaa no i najważniejsze – sama zobacz jaka ładna trasa 🙂 niemal 440km na podkarpaciu + dojazd i powrót of kors. Tu moja osobista mapa w Google 🙂 goo.gl/maps/pDkQI „
Serdecznie gratuluję!