Dzisiaj Międzynarodowy Dzień Kuchni Włoskiej. Pesto przyrządzać nie będę, bo o tej porze roku świeżej bazylii u mnie na parapecie brak, a kupiona roślinka w ogóle nie ma zapachu, dlatego zwykle w tym czasie posiłkuję się gotowym kupnym pesto doskonałej jakości, o którym zresztą już pisałam. Natomiast dzisiejszy dzień jest świetną okazją by pochwalić się włoskimi klimatami wprost z mojej biblioteczki 🙂

Niedawno skończyłam czytać „W krainie oliwek” Annie Hawes

wydanej przez Wydawnictwo Zysk i S-Ka

Mam słabość do książek opowiadających o Włoszek i przerobiłam już ich całkiem sporo, począwszy od tych bardziej znanych aż po te mniej. Oczywiście gdy ta wpadła mi w ręce zaraz po jej ukazaniu się w księgarniach, musiała tez wpaść do mojego koszyka. Uwielbiam te książki czytać latem (i często wtedy do nich wracam po któryś tam raz z kolei), łatwiej wtedy wyobrazić sobie klimat i wczuć się w powieść, a teraz zimą po prostu tęskni się za słońcem czytając 🙂

„W krainie oliwek” to dziennik pisany przez Angielkę, osiadłą we Włoszech, dokładniej Ligurii. Akcja kręci się wokół zagrożonego zawaleniem dachu domu bohaterki (wyżartego prawie doszczętnie przez korniki czy inne w tym typie robale) oraz wokół jej związku z Włochem Ciccio, lokalnym mistrzem kuchni, prowadzącym swoją restaurację. Dla mnie jednak tak naprawdę najciekawsze były opisy włoskich zwyczajów, włoskie opowieści i ciekawostki czy po prostu opisy zwykłego, codziennego życia plus opisy dań, które Ciccio gotował 🙂

Książkę czyta się fajnie i szybko.

Jeden z wielu cytatów, który bardzo mi się spodobał i sobie zaznaczyłam:

„To specjalna odmiana ekstraostrych papryczek chilli, która jego ojciec stworzył sam, zachowując nasiona z tych najbardziej ostrych ze zbiorów rocznych i sadząc je jeszcze raz. Jego ojciec jest całkiem uzależniony od chilli, im ostrzejsze, tym lepsze. Nie potrafi bez nich zjeść nawet talerza makaronu. W czasach młodości jego ojca na prowincjonalnym, dotkniętym nędzą, południu Włoch ludzie używali papryczek chilli w ten sam sposób, w jaki chłopi używają liści koki – jako środek jednocześnie hamujący apetyt i dodający energii. Tak właśnie Salvatore się od nich uzależnił. Im mniej jedzenia, tym więcej chilli się dodawało do potraw. Gdy nie było nic oprócz chleba, co w latach trzydziestych XX wieku zdarzało się całkiem często, wydrążało się przydziałowy bochenek chleba dla rodziny, wypełniało garścią papryczek i dodawało plasterek cebuli i krople oliwy z oliwek, jeśli można je było dostać. Ta kombinacja dawała organizmowi takiego „kopa”, że można było przetrwać cały dzień ciężkiej pracy całkiem tak, jakby się miało pełny żołądek !”

 

w krainie oliwek