Dzisiaj czas na jedną z moich wakacyjnych lektur

„Fikołki na trzepaku” Małgorzaty Kalicińskiej

wydane przez wydawnictwo ZYSK i S-ka.

 

Autorka na pewno wszystkim znana z sagi książek „Nad rozlewiskiem”. W najnowszej książce „Fikołkach…” opowiada o swoim dzieciństwie spędzonym w Warszawie w czasach PRLu, o rodzinie bliższej i dalszej, koleżankach, podwórkach, szkole, wakacjach, życiu rodzinnym ale także o zwyczajach, nawykach, zachowaniach po prostu o codzienności w PRLu.

We wspomnieniach dużo miejsca zajmuje jedzenie, sama autorka wyznaje, że zawsze bardziej się nim interesowała niż np. modą. Opowiada o smakach i zapachach, o daniach, obiadkach, poczęstunkach i codziennych posiłkach, o tym co dzieci jadły pod trzepakiem na podwórku i do czego tęskniły, a o czym mogły tylko pomarzyć. Przeczytamy więc o grzybkach marynowanych pałaszowanych u babci; o koledze, który w pięknym geście nie zapomina o „przydziałowych” pieczonych w ognisku ziemniakach dla Gosi; o cukrzonych śliwkach w mocnym occie podawanych na imieninach wujka; o wodzie z kiszonych ogórków, często pitej do czerstwego chleba z koleżankami pod trzepakiem; o kamiennym garze w kuchni babci, w którym „pracował” kwas chlebowy; o pyzach kupowanych u bab na bazarze Różyckiego, jedzonych wprost ze słoika blaszanym widelcem, który baba podawała owinięty w gazetę ze słowami: „Znać to, że czyściutki, panie kochany, przysięgam matkieboskie!”; o przecierze pomidorowym, robionym przez mamę koleżanki w butelkach po oranżadzie z „zaklikiem”, który był słony i kwaśny i miał w sobie mnóstwo pesteczek a którym dziewczynki popijały chleb; o marmoladzie w blokach („robiono ją z jabłek, śliwek, buraków, melasy i pektyn”) kupowanej na wagę; o bloku („słodka masa koloru szarokakaowego, do której wrzucano połamane ciastka, herbatniki i wafelki. Taki sposób na zagospodarowanie cukru i resztek piekarskich”); o marzeniu wszystkich dzieci – chałwie – drogiej, bajecznej i nieistniejącej właściwie w sklepach; o kwaśnej śmietanie, po którą matki wysyłały dzieci ze słoiczkiem a która w sklepach stała w wiadrze emaliowanym, z zatopioną łyżką wazową, przykrytym białą pieluszką; o musztardzie sarepskiej, której słoiczki po opróżnieniu nadawały się na szklaneczki; wreszcie o wodzie sodowej w syfonach, wódce z czerwona i niebieską kartką oraz o oranżadzie w proszku, którą jadło się „palcem ślinionym obficie i panierowanym w proszku” i jeszcze o wielu innych. Polecam lekturę.

 

Kalicińska Fikołki na trzepaku